Dolegliwości: Trauma po wypadku drogowym – połamana szczęka i obojczyk, zmasakrowana i pociętą głowa i tors, wstrząśnienie mózgu, pęknięta kość udowa, ciągły ból głowy, torturujące zawroty głowy, upiorny lęk, niepokój i stała chęć do płaczu, zakłócone krążenie w nogach, opuchnięta twarz i czerwone blizny, paraliżujący ból.

...W moim przypadku jest to stuprocentowa poprawa. A przecież moja szczęka była właściwie skręcona z trzech luźnych części, przy pomocy drutów platynowych. Cały czas byłam na środkach przeciwbólowych, które nie przynosiły mi ulgi. Nie mogłam spać, nie mogłam przewrócić się z boku na bok, od szyi w dół byłam cała posiniaczona i obolała, nie mogłam nawet przełknąć śliny, jadłam tylko „baby foood”.

Noce pełne cierpienia, każde drgnienie głowy wywoływało upiorne zawroty. To trwało pełny miesiąc, aż do pierwszego wejścia do pokoju, w którym przyjmował pan Jarosławski. Trudno mi moje emocje ubrać w słowa i jakoś uporządkować gonitwę myśli.

18 stycznia jechałam z mężem do pracy, prowadząc jego „Vana”. Była to wąska droga, po bokach rowy, na dodatek przymarznięta po deszczu i posypana świeżym śniegiem. Z naprzeciwka jechał pług z dużym lemieszem. Zagarnął część naszego pasa. Musiałam się usunąć w prawo i wtedy zahaczyłam o pobocze pełne lodowych grud. Ciężki Van podskoczył i straciłam nad nim panowanie. Auto zaczęło się ślizgać i powoli obracać. Polecieliśmy prosto na spychacz. Pamiętam wszystko do momentu uderzenia i rąbnięcia głową o kierownicę. To była masakra, odbiliśmy się przodem i po obrocie również tyłem – auto poszło do kasacji.

Ci co nas zbierali myśleli, że nie żyjemy. Mąż został wyrzucony przez okno, a może przez drzwi, które zniknęły. Ja ocknęłam się jednak po pewnym czasie, trzymały mnie jeszcze pasy. W szoku odczepiłam się i wyszłam szukać męża. Kilkanaście metrów dalej zobaczyłam drzwi, a jeszcze dalej męża. Leżał trzymając się za głowę, bardzo zmasakrowaną i pociętą, wokół było mnóstwo krwi, brak z nim było jakiegokolwiek kontaktu. Jakaś kobieta okrywała nas kocami, potem przyjechały ambulanse.

W szpitalu okazało się, że mam popękaną szczękę, obojczyk, bardzo potłuczoną głowę i klatkę piersiową, wiele różnych pocięć, w tym głębokie kolana. Oczywiście towarzyszyło temu wstrząśnienie mózgu.

Maż miał popękaną czaszkę. Pęknięcie ciągnęło się od lewego łuku brwiowego, poprzez nos, kości policzkowe, po przekątnej w dół szczęki. Wiązało się to z wstrząsem mózgu. Dodatkowo miał pęknięcie kości biodrowej i złamany palec wskazujący w lewej ręce. Aha, odczuwał jeszcze silny ból nóg. Prawdopodobnie od zapierania się stopami tuż przed uderzeniem. Musiało nastąpić uszkodzenie krążenia, bo stopy stały się zimne i drętwe.

Co działo się w głowie – Bóg jeden wie. Tuz przed wypadkiem już był w szoku, po nim pamięć wydarzeń zniknęła. Cały czas cierpieliśmy z powodu bardzo silnych boleści i zawrotów głowy. Byliśmy całkowicie rozbici wewnętrznie. Pozostał lęk, stały niepokój, w moim przypadku doszła jeszcze płaczliwość. To ciągnęło się przez miesiąc, aż do spotkania 18 lutego z panem Jarosławskim. Wciąż głowię się jak najbardziej plastycznie opowiedzieć o odczuciach podczas pierwszej wizyty.

Przede wszystkim całkowicie zniknęły – upiorny lęk, niepokój i stała chęć do płaczu. Jak ręką odjął, od razu w gabinecie, nie było tego wszystkiego. Szczęka, która była jakby za ciasna, sztywna i nie moja znów stała się normalnie funkcjonującą częścią mojego ciała. Ustał okropny ból głowy i zębów. Odeszły w niebyt zawroty głowy. Zniknęła duża opuchlizna, którą wciąż miałam na twarzy. Znów byłam zdrowa! i stało się to już po pierwszej sesji terapeutycznej!!!

Mąż ma podobne odczucia. Ustąpiły bóle i torturujące zawroty głowy. Po jednym dniu przyblakły czerwone blizny na jego twarzy. Nastąpiła w nim wyraźna zmiana. Z przygaszonej istoty o błędnych i rozmytych oczach stał się odrodzonym człowiekiem o bystrym spojrzeniu zdrowej osoby. No i jeszcze przestał go prześladować stały ból nóg i obydwu stóp. Poprawiło się krążenie, stopy znów stały się ciepłe. Skończyły się kłopoty z chodzeniem.

Patrzę na zdjęcia ruiny auta i wciąż nie mogę uwierzyć, że wyszliśmy z tych opresji cało. To, że żyjemy świadkowie wypadku określili jako cud. Nawet lekarze w szpitalu byli podobnego zdania. W nasze ocenie kolejnym cudem było spotkanie z panem Wiesławem Jarosławskim i to, co dla nas zrobił. Wprost piorunująca szybkość i skuteczność jego terapii, gdyż rewelacyjne efekty nastąpiły natychmiast – żaden lekarz nie udzieliłby nam tak szybkiej pomocy fizycznej i psychicznej.

Ważne dla nas było też to, że pan Wiesław okazał się normalnym nie wywyższającym się człowiekiem. Widać było, że chce pomóc. Szuka sposobu, by najlepiej dotrzeć do pacjenta, otworzyć go i wyleczyć.

Ta pomoc uzyskana w tak krótkim czasie jest nie tylko bardzo wyraźna, lecz i stabilna. Nie jest to chwilowa, kilkuminutowa poprawa. To są trwałe efekty. Chce tyle powiedzieć, przeskakuję to na to, to na tamto próbując najtrafniej ująć, co działo się z nami podczas i po energetycznej terapii u pana Wiesława. Miałam pójść na rehabilitację, ponieważ po uszkodzeniu obojczyka nie mogłam podnosić ręki gdyż ból był paraliżujący. Ale jest mi nie potrzebna, bo już podczas pierwszej wizyty mogłam ją unieść całkowicie do góry!

Ten list piszę piętnaście dni później, ból nie wrócił mogę swobodnie manipulować ręką we wszystkich płaszczyznach. Oboje z mężem jesteśmy jak nowo narodzeni. Śpimy teraz jak susły, co jest istnym błogosławieństwem po tak długim okresie cierpienia.

O tym niezwykłym uzdrowicielu dowiedziałam się od znajomej, której też zlikwidował ból (miała jakiś problem z kościami) a po sesji leczniczej przestała brać proszki. To, że jestem zadowolona z energoterapii wykonanej przez pana Wiesława jest stanowczo za mało powiedziane.

Chciałabym, aby ten list został opublikowany by ktoś inny znajdujący się w ciężkiej sytuacji zdrowotnej mógł dzięki temu dowiedzieć się o nim i skrócić swoje męki. O to przecież chodzi, by wspierać się wzajemnie w pokonywaniu nieszczęść, które tak często nas spotykają.

Zofia K
Wladyslaw K.
Windsor,05.03.2006.