Dolegliwości: Rak naczyń limfatycznych.

List napisany przez Barbarę P. (teściową Zoi-ego P., z Mississauga) - w Warszawie, 01.03.2008.

Historia ta zaczęła się tuż po nowym roku 2007. Dostałam wtedy telefon od córki mieszkającej w Kanadzie, abym niezwłocznie przyjechała, bo jej mąż umiera. Wtedy też padło słowo RAK i strach, który odczuwają ludzie na samo jego brzmienie nie ominął i mnie. Wiadomo, że choroba ta zbiera coraz większe żniwo, a jej przyczyn upatrywać można w niezdrowym trybie życia, nieprawidłowym odżywianiu, korzystaniu z używek, zatruciu środowiska i Bóg wie jeszcze gdzie.

Zięć zachorował na raka krwi, a dokładniej raka naczyń limfatycznych. Choroba ta rozwijała się przez siedem lat, a jako terapię stosowano chemię w pigułkach, która przyniosła tylko chwilową poprawę. Z czasem jednak komórki rakowe przeistoczyły się i zaczęły atakować cały organizm. Nagle wystąpiła wysoka gorączka, która utrzymywała się bardzo długo. Zbiegło się to z pobytem córki wraz z mężem na wyspach Bahama, gdzie nurkowali. Na początku lekarze szukali infekcji w jego organizmie związanej z tym sportem. W ostatniej chwili odkryli prawdziwą przyczynę tak znacznego podwyższenia temperatury. Przeprowadzili operację w rezultacie, której wycięli obumarłą śledzionę i kawałek trzustki. Stan mojego zięcia był tak krytyczny, że lekarz podjął decyzję o podaniu mu połowy dawki chemii, którą zazwyczaj stosuje się pryz leczeniu ta metodą. Zaczęła się walka o życie Zoiego. Kiedy dotarłam do Toronto lekarze nie dawali mu szans i powiedzieli, że do siedmiu miesięcy umrze

W całej tej beznadziejności i rozpaczy córka przypomniała sobie o panu Wiesławie Jarosławskim, który pomógł jej poprzednio w zlikwidowaniu dręczącego ją od lat problemu. Miała wtedy poważne problemy z kręgosłupem i okropny paraliżujący ból lewej nogi, aż do stopy. Groziła jej operacja kręgosłupa, ale bez żadnej gwarancji na sukces, więc wybrała egzystencję przy stałym łykaniu najsilniejszych tabletek przeciwbólowych. Jej problem pan Wiesław zlikwidował całkowicie podczas kilku wizyt. Zięć odczuwał w tamtym czasie drętwienie palców stóp, więc przy okazji sesji terapeutycznych córki również skorzystał z pomocy pana Wiesława i dolegliwości przeszły.

Teraz jednak terapeuta miał zmierzyć się z problemem znacznie poważniejszym i z beznadziejnymi rokowaniami medycznymi. Nie odmówił naszej prośbie i zaczął przychodzić do Zoiego – regularnie dwa razy w tygodniu, przez trzy miesiące, a rozpoczął tuż po podaniu zięciowi tej nowej chemii.

Obserwowałam codziennie jak rozpoczęła się systematyczna poprawa i patrzyłam na zaskoczonego lekarza, który z niedowierzaniem oceniał tak szybki powrót Zoiego do pełni sił – pomimo, że medycznie nie dawano mu szans na przeżycie. W końcu stwierdził, że organizm pacjenta musi być bardzo silny.

W następnych miesiącach pan Jarosławski przyjeżdżał jeden raz w tygodniu, a Zoi czując się coraz lepiej domagał się kolejnych wizyt. Z tygodnia na tydzień pacjent zdrowiał, wracając do poprzedniej wagi, a lekarze rozmawiali o jego przypadku w całym szpitalu. W najcięższych momentach pan Wiesław przesyłał również energię na odległość. A ja wciąż i na co dzień obserwowałam efekty jego działania, stale opiekując się zięciem. Teraz wiem i to na sto procent, że gdyby nie jego wspaniałe energetyczne wsparcie, przekazywane systematycznie to Zoi nie przetrzymałby tych chemicznych dawek, niszczących przecież także zdrowe komórki. A tak przetrwał ten ciężki proces zadziwiająco spokojnie…minęło już ponad piętnaście miesięcy, a on żyje!

Wyniki badań są dobre, jak wspomniałem po okresie ogromnego wychudzenia wrócił do swojej normalnej wagi i żyje jak w pełni zdrowy człowiek. Lekarze nadal nie mogą uwierzyć w tę tak pozytywną przemianę, nie silą się też na jakieś logiczne skomentowanie przebiegu procesu leczniczego, u którego początku kategorycznie przecież odebrali Zoiemu nadzieję. Jedyne, co stale słyszałam, że zięć ma niezwykle mocny organizm. Ale ja wiem najlepiej, komu zawdzięcza wyzdrowienie, bo przecież pielęgnowałam go nieustannie przez dziewięć miesięcy i z bliska obserwowałam wszystkie pozytywne zmiany zachodzące po każdej wizycie pana Jarosławskiego.

O, wspomnę jeszcze, że przy okazji sama skorzystałam z energoterapii, od lat bowiem cierpiałam na chroniczny ból kolana. W moim przypadku wystarczyły dwa seanse i zupełnie zapomniałam, że kiedyś było chore. Ale to już zupełny drobiazg, w porównaniu z postępem zdrowotnym, jaki uzyskał mąż mojej córki.

Za to jestem panie Wiesławie bezgranicznie wdzięczna i na co dzień dziękuję Bogu, że spotkaliśmy pana na tej trudnej drodze. Modlę się też, aby mógł pan jak najdłużej nieść pomoc cierpiącym ludziom i używać tej ogromnej siły wewnętrznej, której uzdrawiające działanie sama obserwowałam. Serdecznie dziękuję;


Barbara P.
(list pisany po powrocie z Kanady, w Warszawie, 01.03.2008)