Dolegliwości: Złosliwy nowotwór jelita grubego, komplikacje po kilku operacjach, dolegliwości bólowe, wycieki ropne, ciągły stan zapalny całego organizmu.

(List napisany w imieniu męża Mieczysława przez Annę R.)
Pana Wiesława poznałam pod koniec lat 90-tych ubiegłego wieku, gdy poszukiwałam kogoś, kto mógłby pomóc mojemu Tacie chorującemu od lat na astmę oskrzelową, bo medycyna konwencjonalna nie mogła już zaproponować nic co by mogło mu choć trochę ulżyć. Choroba była już w takim stadium, iż nie pomagał ani pobyt w sanatorium, ani liczne pobyty w szpitalu, a jeżeli pomagało, to na bardzo krótko, czyli na kilka, kilkanaście dni. Mój Tato się po prostu dusił każdego dnia i każdej nocy mimo przyjmowania wielu leków. Poza tym wziewy ze sterydami - konieczne przy tego typu schorzeniu - zaczęły Mu bardzo osłabiać głównie serce i stawy. I wtedy właśnie po raz pierwszy usłyszałam o Panu Wiesławie. Napiszę tylko, iż tak naprawdę uratował życie mojemu Tacie, chroniąc go jednocześnie przed ciągłą męczarnią. Po kilku wizytach u niego Tato nie musiał przyjmować żadnych leków, aby móc swobodnie oddychać, a tym samym zaczął wreszcie normalnie funkcjonować. Tak jest do tej pory, a ma obecnie 84 lata…

W 2014 roku u mojego Męża Mieczysława, z którym mieszkałam w Krakowie i który wówczas miał 55 lat, wykryto nowotwór jelita grubego. Niestety okazał się złośliwym i konieczna była operacja, zrealizowana w listopadzie 2014 roku. Po otrzymaniu wyników badań histopatologicznych zdecydowano, iż konieczna jest chemioterapia i radioterapia. To leczenie trwało pół roku. Miesiąc po jego ukończeniu, zaczęły się u Męża potworne dolegliwości bólowe, wycieki ropne, ciągły stan zapalny organizmu. Lekarze stwierdzili, iż jest to skutek radioterapii więc „trzeba czasu i cierpliwości, aż się to wszystko zagoi”, ale nikt nie potrafił powiedzieć ile tego czasu potrzeba… Trudno opisać ból Męża i stan psychiczny naszej rodziny, gdy każdego dnia i każdej nocy byliśmy świadkami jego cierpień. Dostawał bardzo silne leki przeciwbólowe, które tak naprawdę niewiele pomagały, a w końcu uszkodziły nerki. Oprócz tego co chwilę był poddawany antybiotykoterapii, aby zlikwidować stan zapalny. Pomagało to na nie więcej niż tydzień i zaczynało się od nowa. Co kilka miesięcy był kierowany do szpitala,celem oczyszczania organizmu z nagromadzonych toksyn polekowych, które go powoli niszczyły, aż w końcu został tak osłabiony, że przestały działać jakiekolwiek leki. Antybiotyki już nie likwidowały stanu zapalnego tylko jeszcze bardziej wyniszczały ciało więc lekarz zdecydował, że należy wykonać kolejną operację, która rozpoczęła całą ich serię. Próbowanousunąć tworzące się ropnie i wyciąć tę część jelita, na której porobiły się już zrosty po poprzednich ropniach i tkanki martwicze, bo organizm był już tak osłabiony, że przestawał walczyć z chorobą. Wycięto więc 13 cm jelita z przewlekłym naciekiem zapalnym i ogniskami martwicy. Za kilka dni, po wykonaniu tomografii komputerowej, okazało się jednak, że porobiły się nowe ropnie. Więc kolejna operacja. Kolejna resekcja jelita cienkiego. Tym razem wycięto 10 cm i zdrenowano jamę otrzewną. Minęły kolejne dni i znów wykonano tomografię, która wykazała perforację jelita i ponownieodrodzoneropnie. Nastąpiła, trzecia operacja po której mąż na dwa tygodnie stracił orientację co do miejsca swego pobytui czasu z całkowitym zaburzeniem świadomości.Sepsa, jego stan był prawie agonalny, wygladał jak malignie-niestetyokazało się też, że ropnie znów się pojawiły i konieczny jest kolejny zabieg…

Nie muszę chyba opisywać, co wówczas czuliśmy…

I wtedy zaczęłam szukać kogoś, kto mógłby pomóc mężowi, stosując niekonwencjonalne metody leczenia, bo lekarze zaczęli bezradnie rozkładać ręce…

Niestety nikt z energoterapeutów nie zdecydował się pomóc. Usłyszałam: „ nie, takie schorzenia, to nie, nie podejmuję się”… Mimo wszystko, w myśl zasady: „nadzieja umiera ostatnia” - szukałam dalej. I wtedy córka przypomniała mi o Panu Jarosławskim, bo wiele lat temu była świadkiem uzdrowienia przez niego kuzynki, która - podobnie jak mój Tato - cierpiała na astmę oskrzelową. Wtedy chora odbyła kilka seansów energetycznych i po astmie nie zostało śladu. Minęło już prawie 20 lat od tamtego czasu i nie nastąpił powrót choroby... Ku mojej radości znalazłamdane Pana Wiesława w Internecie. Zadzwoniłam. Odebrał On osobiście. Do dziś pamiętam to uczucie jakie mnie wówczas ogarnęło. Najpierw radość, że udało mi się Go odnaleźć, a potem jakiś dziwny spokój, którego nie doświadczyłam od wielu miesięcy, że teraz, to już wszystko będzie dobrze…

Pan Jarosławski zaczął przesyłać energię dla Męża na niebagatelny dystans, bo z Kanadydo Krakowa, w niedzielę 19 marca, a już w środę 22 marca, po kolejnej 4-tejoperacji, która wydawało się, że utrwali na długo psychozę pacjenta, Mąż nagle i całkowicie odzyskał świadomość. Nie pamiętał prawie nic z tych 2 tygodni, gdy cierpiał na zaburzenia neurologiczne. Jawiły mu się tylko jakieś tunele świetlne - jasny, a dalej niebieski, ale tam nie zaglądał. Pozostały czas miał w pamięci jak normalny, zdrowy człowiek. Nagle się budzi, a tu wokół trzy pielęgniarki, które przyszły z miską i wodą, aby go umyć i ogolić. Więc zaprotestował, bo sam się zawsze mył i golił. Nie chciał uwierzyć, że aż dwa tygodnie był niekontaktowyw tej piekielnej sepsie.Cały personel oddziału nie mógł też uwierzyć, że tak szybko i bez żadnych powikłań, czy też choćby minimalnych zaburzeń pamięci - odzyskał świadomość wszystkiego. Lekarze składali to na karb ogromnej woli życia Męża, no ale któż z ludzi nie posiada woli życia? Inaczej nie potrafili tego wyjaśnić, a Pan Wiesław wciąż przesyłał dla niego uzdrawiającą energię z Toronto do Krakowa… Dzięki tej trapii Mąż zaczął błyskawicznie dochodzić do siebie. Poprawiały się parametry krwi, zniknął stan zapalny organizmu, nie pojawiały się kolejne ropnie. Jelita zaczęły normalnie pracować. Nareszcie o własnych siłachwychodził z łóżka. Pamiętam nasze spacery po szpitalnym korytarzu, bo gdy ktokolwiek z personelu przechodził obok nas - zatrzymywał się, cieszył ogromnie z jego stanu, a jednocześnie był zdziwiony, że tak szybko następuje poprawa. Rany pooperacyjne goiły się w błyskawicznym tempie, a przecież były tak wielkie, iż można by było włożyć przez nie dłoń do brzucha. Odzyskiwał siły na tyle szybko, że postanowiono go,po 3 tygodniach od ostatniej operacji, a po 70-ciu dniach łącznego pobytu szpitalnego, wypisać z zaleceniem kontroli ran pooperacyjnych w poradni chirurgicznej.

Mąż obecnie czuje się doskonale. W szpitalu schudł 18 kilogramów, a teraz gdy piszę ten list, po miesięcznym pobycie w domu, przybyło mu już 7 kilogramów, nie wziął też ani jednej tabletki przeciwbólowej, co przez ostatnie dwa lata stanowiło jego codzienność i stale jest głodny. Lekarze szpitalni powiedzieli mu, że działanie jego organizmu będzie się normować około pół roku, a tu podczas ostatniej wizyty w poradni, lekarz, zdziwiony tak szybkim gojeniem się rany, orzekł, że właściwie, to już nie ma po co przychodzić, bo wszystko jest w porządku…

Piszę o tym wszystkim aby móc z tego miejsca podziękować Panu Wiesławowi w imieniu Męża, swoim i naszych najbliższych, których ta choroba wiele kosztowała w sensie psychicznym. Dziękujemy przede wszystkim za nadzieję i spokój jaki się nam udzielił po kontakcie z Panem. Teraz już dokładnie wiemy co znaczy określenie, że ktoś „emanuje dobrą energią”. Pan Wiesław nie tylko uzdrawia ciało fizyczne, ale również niezwykle korzystnie wpływa na naszą psychikę. Życzymy Panu dalszych sukcesów w uzdrawianiu ludzi, tym bardziej, że w wielu przypadkach nie tylko powoduje Pan ulgę w cierpieniach likwidując różne dolegliwości, ale wręcz ratuje Pan to co mamy najcenniejsze: ŻYCIE.

Dziękujemy raz jeszcze… Anna R. (w imieniu męża Mieczysława i najbliższych członków Rodziny) Kraków, 18.04.2017r.