Dolegliwości: Wylew krwi na prawej półkuli mózgu.
(list napisany w imieniu męża Mirka)
Kiedy Bóg chce Ci zrobić podarunek, zwykle opakowuje go w kłopot. Im większy podarunek otrzymujesz, tym większym kłopotem Bóg go maskuje. (Norman Vincent Peale)
Kiedy piszę ten list mijają dwa miesiące, od kiedy mój mąż Mirek (49 lat) miał poważny wylew. Dla tych którzy znają go osobiście , był to kompletny szok, bo Mirek reprezentuje pozytywny styl życia, wręcz modelowy: gimnastyka, właściwe odżywianie i miła akceptacja ludzi.
Dziś, bardziej niż kiedykolwiek w swoim życiu, rozumiem i wiem z całą pewnością, że żaden z nas nie jest Panem swojego istnienia. Bóg daje zdrowie, miarkuje i może je odebrać w każdym momencie.
Kiedy piszę ten list mijają dwa miesiące, od kiedy mój mąż Mirek (49 lat) miał poważny wylew. Dla tych którzy znają go osobiście , był to kompletny szok, bo Mirek reprezentuje pozytywny styl życia, wręcz modelowy: gimnastyka, właściwe odżywianie i miła akceptacja ludzi.
Po przyjeździe do szpitala diagnoza potwierdziła wylew krwotoczny. Mięśnie lewej strony twarzy i ciała były porażone, jakby zdrętwiałe, bezwładna była też lewa ręka. Przez pierwsze 24 godziny starano się poznać przyczyny i rozmiar wylewu. Nie zdecydowano się na operację, tylko zastosowano leczenie farmakologiczne. Tą drogą próbowano zredukować krwawienie i opuchliznę w mózgu. Nie wyglądało to dobrze – jak później stwierdzono nastąpił gwałtowny skok ciśnienia i wtedy pękła jakaś żyłka w obszarze mózgu, po czym krew rozlała się w prawej półkuli, na obszarze około 2,4 cm.
Twarz męża była wykrzywiona, przez pierwsze dni nie mieliśmy komunikacji, Mirek nie mówił, nie ruszał lewą ręką i nogą. Przedstawiał opłakany widok – wystraszył sobą przyjaciela, który przyszedł do niego z wizytą i zszokowany długo potem dochodził do siebie. Według lekarzy Mirek wymagał bardzo długiego okresu leczenia, równie długiej rekonwalescencji, a o chodzeniu mógł zapomnieć na wiele miesięcy.
Lekarz przyjmujący męża stwierdził konkretnie , że będzie musiał się wszystkiego uczyć się od początku – zarówno mówienia, jak i stawiania pierwszych kroków. A tę możliwość przewidywał nie wcześniej jak po pół roku i to jak dobrze pójdzie. Te wszystkie zapowiadane elementy postępów w rekonwalescencji, opatrzone były słowem „być może” – nikt nie chciał, lub nie potrafił dać mężowi jakiejkolwiek gwarancji na wyzdrowienie.
Był to moment wielkiej bezradności i wtedy jedynym światełkiem w tunelu i szansą na ratunek okazał się pan Wiesław Jarosławski – myśl o nim pozwoliła mi w miarę spokojnie doczekać pierwszego ranka, po wylewie męża. Zatelefonowałam do niego wcześnie, a i tak skarcił mnie, za to niepotrzebne zwlekanie , bo w takich przypadkach dzwoni się do niego o każdej porze.
Zaczęła się prawdziwa energetyczna batalia o życie i zdrowie mojego męża, mniej więcej w dwanaście godzin po wylewie. Pan Wiesław kilka razy dziennie przesyłał mu energię, już nawet przestawałam liczyć – tyko dzwoniłam do niego co chwila z relacjami o stanie Mirka. Wykazywał niesłychaną cierpliwość i zawsze był gotów dawać jeszcze więcej.
I działo się coś wspaniałego, jego energoterapia prowadzona na odległość dawała niesamowite, pozytywne efekty. Podam tu określenie zupełnie zaskoczonych lekarzy prowadzących. Według nich Mirek stał się przypadkiem: „Miraculous and Spontaneous Recovery” („Cudownego i Spontanicznego Ozdrowienia”). Wszystkie ich prognozy długoterminowego leczenia nie potwierdziły się. Mąż w ciągu kilku dni przestał brać środki przeciwbólowe (morfina, a po niej Tylenol), a po trzech tygodniach od wylewu wrócił o własnych siłach do domu. Nie było nawet konieczne korzystanie z Centrum Rehabilitacyjnego.
Wciąż odwiedzamy gabinet naszego energoteraspeuty, przynosząc mu coraz lepsze wieści. Mirek obecnie pokonuje pieszo kilometry, nie zważając na mróz i śliskie chodniki. Codziennie gimnastykuje się i praktykuje też ćwiczenia Tai Chi. Poza stałym wsparciem energetycznym ze strony pana Jarosławskiego korzysta tylko sporadycznie z masażu leczniczego – a ręką, której dwa miesiące temu nie mógł podnieść, dziś zapina guzki.
Słowa nie są w stanie wyrazić naszej wdzięczności dla pana Wiesława.
Z poważaniem;
Jolanta K.
Mississauga, 15.02.2013.