Dolegliwości: Martwa lewa nerka.

...Chciałbym ten list skierować do jak największej ilości rodziców, których dzieci cierpią na często ciężkie schorzenia, aby wiedzieli, że zawsze istnieje nadzieja i szansa na ratunek – a w naszym przypadku tą „ostatnia deską ratunku” stał się bioenergoterapeuta pan Wiesław Jarosławski. List ten redaguję przy pełnym wsparciu mojej żony Anny.

Nasz synek Damian, jak miał pięć miesięcy złapał jakąś infekcję – miał bardzo wysoką gorączkę (ponad 40 stopni) i aż cały się trząsł. Pojechaliśmy z nim natychmiast do szpitala, gdzie po 2-3 godzinach oczekiwania wzięli go na rozpoznanie, po którym zatrzymano chłopca w szpitalu. W jego układzie moczowym stwierdzono występowanie bakterii o nazwie „e-cola”. Powiedziano nam, że dzieci w jego wieku są bardzo podatne na działanie tego typu bakterii, które mają tendencje do rozprzestrzeniania się w organizmie i mogą dotrzeć do krwi i mózgu –a wtedy następstwa bywają tragiczne.

Podczas lekowej terapii, która nastąpiła udało się zahamować postęp tej bakterii. Synek przebywał w szpitalu 10 dni i otrzymywał antybiotyk, który nadal mieliśmy mu podawać, przez okres roku i to dwa razy dziennie. Jednak mimo optymistycznego prognozowania lekarze obawiali się, że bakteria mogła już spowodować jakieś uszkodzenia. I tak też się stało. Stwierdzono, że mocz chłopca cofnął się do nerek i ta wredna „e-cola” uszkodziła lewą nerkę. Od tego momentu nerka Damianka przestała rosnąć. Lekarze uspokajali, aby się nie martwić, bo w ostateczności funkcję uszkodzonego organu przejmie nerka prawa i dziecko tak może żyć.

Mieliśmy obserwować synka, jego zachowanie i zgłosić się na kolejne sprawdziany po około sześciu miesiącach. Cały też czas aplikowaliśmy Damiankowi antybiotyk, ale jego ubocznym efektem była silna egzema. Synka pokryła czerwona wysypka i to na całym ciele – rozlewała się dosłownie wszędzie: na buzi, za uszami - ponadto łuszczyła mu się skóra i miał powiększone węzły chłonne na szyi, nóżkach i rączkach, a za uszami narosły wręcz guzy.

Wtedy tez poddano go testom wykrywającym białaczkę – bo te objawy były bardzo niepokojące i wskazywały na taką możliwość. Ale problem nie tkwił w krwi, to nerki nie pracowały dobrze i coraz więcej toksyn pozostawało w organizmie zatruwając go skutecznie.

Definitywnie potwierdziły to zaplanowane rutynowo testy (piszę rutynowo, bo przeważnie ustala się taki cykl sprawdzianów, co sześć miesięcy). Potwierdzono wtedy, że lewa nerka nie rozwija się, jest nieaktywna – oficjalne stwierdzenie brzmiało: „nerka jest martwa”. Taką też diagnozę wpisano w kartę chorobową Damianka z zaznaczeniem, że jej funkcje przejęła nerka prawa. My natomiast mieliśmy nie martwić się, podawać mu nadal antybiotyk i zgłosić się do kolejnej kontroli za pól roku.

W takim to momencie trafiliśmy do pana Wiesława Jarosławskiego – dziecko miało wtedy około półtora roku. Podczas pierwszej sesji bioterapeuta od razu stwierdził, że lewa nerka nie pracuje, ale uzupełnił również, iż spróbuje to naprawić. I choć może to było nieco na wyrost, jednak nabraliśmy otuchy i nadzieja zagościła w naszych sercach. Przyjeżdżaliśmy regularnie co tydzień i podczas kolejnej piątej sesji energoterapii pan Wiesław powiedział, że nie wyczuwa już żadnej blokady energetycznej w rejonie lewej nerki Damianka i jego zdaniem już zaczęła pracować. Zalecił, aby obserwować kolor moczu i częstość jego oddawania.

Równolegle u syna zaczęły ustępować objawy egzemy, znikały rozliczne wysypki, a węzły chłonne wróciły do normalnych rozmiarów. Przyszliśmy jednak jeszcze na trzy lub cztery spotkania i powiadomiliśmy bioterapeutę, że za trzy tygodnie mamy ustalone badania specjalistyczne, w tym prześwietlenie USG. Uśmiechnął się tylko i znów usłyszeliśmy, że jest pewien swojej analizy stanu zdrowia Damianka i przekonamy się o usprawnieniu tej martwej, zdaniem lekarzy, nerki.

Po prześwietleniu USG, mieliśmy od razu zaplanowane spotkanie z urologiem, który prowadził i oceniał stan zdrowia synka. Byliśmy, wraz żoną, obecni podczas tego sprawdzianu. Technik zaczęła prześwietlenie od tej nieszczęsnej lewej nerki i wtedy zobaczyliśmy na ekranie, że ona wyraźnie pulsuje. Zwróciliśmy na to uwagę i spytaliśmy, co to znaczy, ale pani technik skierowała nas po ocenę do prowadzącego specjalisty. Niemniej była skonfundowana i przedłużała badanie, a w pewnym momencie przeprosiła nas i wyszła, prawdopodobnie na konsultację z lekarzem. Po powrocie powiedziała tylko krótko, że badanie jest w porządku i możemy już pójść do urologa.

Udaliśmy się do wskazanego gabinetu, ale tam wpierw przyjęła nas jeszcze inna pani doktor, która przeprowadziła z nami dodatkowy wywiad na temat choroby Damianka. Po zakończeniu rozmowy wyszła i po chwili wróciła w towarzystwie doktor-urolog, która od początku prowadziła synka.

Ta specjalistka była wyraźnie zmieszana, usiadła przy biurku, otworzyła komputer i nie patrząc na nas zaczęła wyjaśnienia, z których wynikało, że ona nie wie, co się stało, nie potrafi tego wytłumaczyć, że czasami po jakiś urazach z niewiadomej przyczyny, nerka określana jako martwa podejmuje pracę – i tak jest w przypadku Damianka, jego lewa nerka jest znów aktywna i odciąża prawą. Jej żywotność potwierdza to, że zaczęła rosnąć, bo w chwili kiedy ona specjalistka stwierdziła jej martwotę mierzyła 3.6 cm, a teraz ma już 3.9 cm. Trudno jest jej teraz określić w ilu procentach wróciła do sprawności, bo aby to sprecyzować musiałaby uśpić Damianka i przeprowadzić inwazyjne badanie, więc chyba lepiej poczekać, aż dziecko będzie starsze. Na podstawie swojego doświadczenia może tylko przypuszczać, że działa już jakieś 10 do 30 procent nerki. A przeprowadzenie następnego badania sugeruje, za co najmniej rok. Wyszliśmy z gabinetu tak rozpromienieni i radośni, że bez mała zderzyliśmy się z murem, który „wyrósł” na naszej drodze.

Obserwujemy teraz uważnie naszego synka – to dziecko jest jak odrodzone. Jest żywiołowy, tryska energią, dużo pije, siusia zupełnie normalnie, wszystkie ślady alergii zniknęły bez śladu, znakomicie zwiększyła się jego odporność – to teraz radosne i zdrowe dziecko – a my nie posiadamy się ze szczęścia.

W naszym przekonaniu – Rodziców, którzy codziennie obserwowali zmiany na korzyść zachodzące w organizmie Damianka – jest to zasługa energoterapii prowadzonej przez pana Wiesława Jarosławskiego. Wdzięczność trudno zawrzeć w słowach – ale natychmiast po wyjściu z tych szpitalnych konsultacji zatelefonowałem do pana Wiesława i mam nadzieję, że odczuł to co razem z żoną chcieliśmy mu przekazać w naszej może niezbornej, ale pełnej radości relacji.

Niech dobry Bóg ma w opiece Pana i te zdolności uzdrawiające, dzięki którym może pan nieść pomoc i zdrowie kolejnym nieszczęśnikom szukającym swojej szansy na ratunek i wyzdrowienie.

Z wyrazami ogromnej wdzięczności i szacunku;
Krzysztof and Anna S.
(Rodzice Damianka, który ma teraz dwa lata i trzy miesiące)
London, Ontario, 17.11.2011