Dolegliwości: Stałe migreny, bóle kręgosłupa szyjnego i piersiowego (wielopoziomowa dyskopatia kręgosłupa szyjnego), drętwienie lewej ręki i nogi, nerwica lękowo-depresyjna.

….Mój problem, a właściwie całe przegrane zdrowotnie życie, spowodował czas i miejsce mojego urodzenia. Nastąpiło to bowiem tydzień przed wybuchem Powstania Warszawskiego, a potem pierwsze dwa miesiące mojego życia spędziłem w piwnicy pod mokotowską kamienicą - totalnie niedożywiony, w atmosferze bombardowań i grozy, pod ciągłą presją utraty życia, przed którą stali moi rodzice. Po upadku Powstania, specjalne bataliony niemieckie wyłapywały mieszkańców i po załadowaniu nas w bydlęce wagony, transport został skierowany do obozu w Oświęcimiu.

Gdzieś na trasie rodzicom udało się uciec i długo tułaliśmy się po wioskach –w końcu dotarliśmy do naszych krewnych w Ostrowcu Świętokrzyskim, przez który przebiegała jeszcze wtedy linia frontu. W tym mieście moje pierwsze badania medyczne wykazały, że jako trzymiesięczny już niemowlak byłem bardzo zaniedbany – niedożywiony, odwodniony, istny kościotrup. Lekarze wpompowali w moje żyły jakiś odżywczy wlew i powoli przywrócono mi prawidłowe funkcje życiowe – ale ten przegrany początkowy okres życia, stał się przyczyną wielu późniejszych schorzeń. Byłem wręcz predysponowany do niektórych.

Najgorsze było to poczucie beznadziejności. Między innymi przeszedłem wtedy ogólne zatrucie organizmu po miesiącach picia wody ze studni, w której była padlina – co uszkodziło mi trwale wątrobę. Nadal trwały lata głodu, nędzy, stalinowskiego terroru i wszystko to zostawiło pieczątki na moim życiu i zdrowiu.

Byłem zawsze blady, wątły, z trudem trzymający się na nogach – podatny na wszelkie infekcje. Wtedy też, już jako kilkuletnie dziecko, zacząłem miewać bardo silne bóle głowy. Towarzyszyła temu zwiększona nerwowość, skutkująca bezsennością. Bóle głowy właściwie już stale towarzyszyły mi w dorosłym życiu. Przez dziesiątki lat zażywałem sławetne tabletki z krzyżykiem – potem przeszedłem wszystkie dostępne środki przeciwbólowe z Polski i Niemiec, a nawet sprowadzane z USA. Korzystałem też z zioło terapii, choćby z Zakonu Bonifratrów, wszystko z efektem miernym – no, uzyskiwałem może chwilowe, doraźne poprawy.

Około 1980 roku pojawiły się bóle kręgosłupa szyjnego i piersiowego oraz dolegliwości neurologiczne – objawiające się drętwieniem lewej ręki i nogi. Z każdym miesiącem tortury bólowe zwiększały się – było to uczucie wbijanego między łopatki noża. Nie mogłem sprawnie chodzić, leżeć, ani spać i wtedy też pojawiły się lęki i nerwica lękowo-depresyjna. Zacząłem się leczyć psychiatrycznie i rehabilitacyjnie – a pod koniec 1984 r. trafiłem na Oddział Rehabilitacji Leczniczej w Krakowie gdzie spędzałem corocznie po parę miesięcy.

Po kilkuletnich zabiegach nastąpiła poprawa, utrzymująca się do roku 1997, kiedy to w grudniu dolegliwości bólowe kręgosłupa wróciły ze zdwojoną siłą, odnowił się też niedowład lewostronny i zanik czucia powierzchniowego w lewej stopie.

Ponieważ zachodziło podejrzenie uszkodzenia rdzenia kręgowego, wykonano mi (w 1998 r.) badania rezonansu magnetycznego, które powtórzono w 2000 roku. Potwierdziły one wielopoziomową dyskopatię kręgosłupa szyjnego, z uciskiem wyrostków wewnętrznych na rdzeń kręgowy – tu tkwiło źródło tego wieloletniego upiornego bólu około kręgosłupowego oraz głowy. W drugiej połowie lat dwutysięcznych nasiliły się u mnie objawy depresji, w stopniu dotychczas niespotykanym i wtedy trafiłem do szpitalnego leczenia psychiatrycznego. Powiem krótko – pobyt szpitalny nie spełnił w najmniejszym stopniu pokładanych w nim nadziei.

W 2010 r. stan mojego zdrowia na tyle się pogorszył, że w Przychodni Psychiatrycznej zaaplikowano mi leki psychotropowe, które były często zmieniane, ale poprawy nie było. Dołączyły się: bóle brzucha, bezsenność, powróciły bóle kręgosłupa i niedowład lewej ręki. Miałem 66 lat i byłem jak w pułapce, nie widziałem wyjścia i coraz głębiej zamykałem się w lękowej depresji. Próbowałem jeszcze walczyć – przyjaciele zabrali mnie na mszę uzdrawiającą, prowadząca lekarz psychiatra kolejny raz zmieniła mi lek psychotropowy na jakiś produkt najnowszej generacji, ale prawdziwy pozytywny przełom rozpoczął się od momentu poznania pana Wiesława Jarosławskiego.

Na początku to był kontakt telefoniczny (ja w Krakowie, on w Toronto) i jego energetyczne oddziaływanie na mnie z tak dużego dystansu. Ku mojemu zaskoczeniu już podczas pierwszej rozmowy sam precyzyjnie wskazał wszystkie moje dolegliwości, odczuwałem też wyraźnie przepływ emitowanej energii – wyciszał mnie, znosił ból tej mojej biednej głowy i kręgosłupa, przywracał możność snu bez używania proszków, odbudowywał moją psyche i optymizm. Zacząłem wychodzić z kokonu i azylu, jakim była moja kawalerka, na świat, już nie taki zły i groźny.

Dodatkowo, na moje szczęście, w tym też okresie pan Jarosławski przyleciał na kilka dni do Polski, aby w Wildze pod Warszawą wziąć udział w szkoleniach wyższego stopnia z jogi arhatycznej (systemu opracowanego przez jego Nauczyciela i Mistrza, legendarnego Chińczyka – Choa Kok Sui), które to zajęcia prowadziła żona Choa – Charlotte Anderson.

Takiej okazji nie mogłem przepuścić, pojechałem tam i udało mi się wziąć udział w dwóch bezpośrednich sesjach bioterapeutycznych z panem Wiesławem. Moje wrażenia były nad wyraz pozytywne. W jego obecności od razu i to wyraźnie poczułem się lepiej. Czy to charyzma, czy jego płomienna energia – ten człowiek przyciągał, tworzył atmosferę bezpieczeństwa i niewątpliwie oddziaływał leczniczo. Trudno to ująć w słowa mimo, że jestem lingwistą doktoryzowanym na Uniwersytecie Jagiellońskim i specjalizującym się w teorii przekładu z języków słowiańskich. Zawrę to w trzech wyrazach – zapewniał: harmonię, ład i bezpieczeństwo. Muszę stwierdzić z ręką na sercu, że w wyraźnie zmienionym nastroju, z doskonałym samopoczuciem wracałem do Krakowa.

I ten pozytywny trend w moim zdrowiu trwa po dziś dzień. Nie odczuwam bólu kręgosłupa, bardzo wyraźnie zmniejszyła się liczba i częstotliwość ataków bólowych głowy. W porównaniu z upiorną regularnością migren powalających mnie kompletnie, właściwie przez całe moje życie – teraz ten problem stał się śladowym i lekkim. Tak dobrze jeszcze nigdy nie było.

Wróciła mi energia, inicjatywa i chęć do życia, odnowiłem zaniedbane kontakty i cieszę się każdym zdrowym nareszcie dniem. Odzyskałem wewnętrzny spokój i mam pewność, że pozytywny przełom w moim zdrowiu zapewniły mi sesje bioenergoterapii (na odległość i bezpośrednio) mistrzowsko prowadzone przez pana Wiesława Jarosławskiego. Ten efekt udowadnia rzeczywiste, dobroczynne i wymierne działanie jego energii.

Dziękuję z całego serca;
Bohdan L.
Krakow, 09.03.2012.