Dolegliwości: Nowotwór prostaty.

Grudzień 2006 rok…a konkretnie 16 grudnia to data, którą zapamiętam na całe życie. Poszedłem wtedy do mojego Lekarza Rodzinnego, na tradycyjne coroczne sprawdzenie stanu mojego zdrowia. Po miesiącu, już w styczniu 2007, zgłosiłem się po odbiór wyników testów i należny im komentarz medyczny. To, co powiedział doktor przestraszyło mnie nieco – wskaźnik krwi wskazujący na stan prostaty (PSA), był wyższy niż norma (która powinna się mieścić poniżej 4) i wynosił 6.5, a sam gruczoł był powiększony około 70%. Takie efekty spowodowały skierowanie mnie do specjalisty- urologa. Ten z kolei zarządził biopsję, czyli pobranie próbek 11 komórek, która wykazały istnienie trzech plam rakowych, po prawej stronie prostaty.

Urolog zaproponował mi dwie opcje – chirurgiczną polegającą na wycięciu prostaty, lub rozpoczęcie naświetlań izotopowych.…jednak nie podjąłem szybkiej decyzji i poprosiłem o czas do namysłu. Przy tych pierwszych odruchach paniki, które mogły wpłynąć na błędne postanowienie, była to decyzja jak najbardziej słuszna.

Postanowiłem spróbować wpierw leczenia niekonwencjonalnego i w marcu 2007 udałem się do Naturopaty. Przedstawiłem historie choroby, a on zapisał mi całą masę witamin. Musiałem dziennie łykać około 21 pigułek, wspomaganych pestkami z dyni. Trzymałem się w takim reżimie ponad dwa miesiące i nie zanotowałem żadnych pozytywnych zmian.

Wypełniony rozterkami, szukając moralnego wsparcia zwierzyłem się przyjacielowi, który wraz z żoną wybierał się akurat do pana Wiesława Jarosławskiego – wtedy też pierwszy raz w życiu usłyszałem termin bioenergoterapia. Był wczesny maj 2007 roku, kiedy wkroczyłem do jego gabinetu - towarzyszyła mi polska żona przyjaciela, która podjęła się roli tłumacza (moja dokumentacja naszpikowana była fachowymi zwrotami i zależało mi na jak najdokładniejszym przekazaniu tego wszystkiego).

W trakcie mojej pierwszej wizyty siedziałem na krześle w gabinecie pana Jarosławskiego, a on egzaminował mnie przesuwając ręce, 10 - 15 cm od mojego ciała. Słusznie określił, że mam problemy z kręgosłupem (rejon krzyżowy) i stwierdził, że nie powinienem podnosić niczego ciężkiego. To było pierwsze zaskoczenie, gdyż przeszedłem już dwie operacje kręgosłupa i miałem zakaz wykonywanie ciężkiej pracy. Kolejno pan Jarosławski przesunął dłonie do przodu mojego ciała i stwierdził, że mam „poważny problem z prostatą”. Zaskoczona Joanna potwierdziła, że zdiagnozowano wczesny stan rakowy.

Następnie pan Jarosławski dotknął mojego prawego kolana, które już po raz ósmy z rzędu było bolesne i opuchnięte i przytrzymał rękę w tej pozycji przez chwilę. Podczas całej tej terapeutycznej procedury czułem narastające, ogarniające mnie ciepło. W momencie, gdy opuszczałem gabinet pana Wiesława po bólu kolana nie było już śladu!

Następnego dnia po wizycie u pana Jarosławskiego, gdy siedziałem w swojej ciężarówce, ogarnęło mnie przedziwne uczucie. Czułem się okropnie, jakbym złapał grypę, miałem również potworny ból brzucha. Przez następne parę dni doświadczałem bolesnych kurczy i znosiłem ataki rozwolnienia. Narastało we mnie przekonanie, że wyrzucam ze swego ciała całą truciznę związaną z tym nowotworem.

Po moim następnym spotkaniu z panem Wiesławem zauważyłem, że moje oddawanie moczu wróciło do normy - co umocniło mnie w postanowieniu regularnego, comiesięcznego korzystania z jego terapii. Prawdę mówiąc na początku robiłem to nawet częściej.

W lipcu 2007 roku, podczas kolejnej wizyty u specjalisty-urologa dowiedziałem się, że mój aktualny wskaźnik PSA podskoczył do 12. Było to alarmujące i co najmniej dziwne, gdyż odkąd podjąłem terapię u pana Jarosławskiego czułem się wyśmienicie. Dało mi to wiele do myślenia, ale podjąłem decyzję, że nie poddam się operacji planowanej na wrzesień i nadal będę systematycznie korzystał z terapii pranicznej u pana Jarosławskiego.

W międzyczasie zrobiłem następny test PSA, który tym razem wyszedł na poziomie 8.6. Byłem więc na dobrej drodze. Za sobą miałem też poparcie mojego Lekarza Rodzinnego, człowieka o szerokich horyzontach otwartego na korzyści płynące ze strony medycyny alternatywnej. On wręcz zachęcał mnie do utrzymywania energoterapii.

Postanowiłem też zasięgnąć drugiej opinii urologicznej. Z tym kolejnym specjalistą widziałem się w październiku 2007 i znów usłyszałem, że operacja i naświetlania są dla mnie najlepszym rozwiązaniem. Nie przyjąłem tych sugestii i zacząłem naciskać urologa na powtórzenie biopsji, czyli ponowne pobranie próbek tkankowych z prostaty. Początkowo nie chciał się na to zgodzić, ale ostatecznie „wygrałem” i 13 grudnia zgłosiłem się na to badanie. Przed biopsją byłem jeszcze badany fizycznie i lekarz ze zdziwieniem stwierdził, że prostata nie jest już powiększona i opuchnięta – była też miękka, jak normalny zdrowy gruczoł. O tym, że moja prostata jest w porządku wiedziałem wcześniej od pana Wiesława.

Jestem chyba szczęściarzem, bo jako jedna z pierwszych osób w London mogłem skorzystać z nowo wprowadzonej fantastycznej techniki - działającej w trzech wymiarach maszyny do wykonywania biopsji, która jest ponoć rewelacją wśród nowoczesnej aparatury medycznej. W trakcie trwania procedury pobierania próbek spytałem lekarza, który śledził całą akcje na monitorze, o wygląd mojej prostaty, a on spokojnie stwierdził, że wygląda zupełnie normalnie.

Już w styczniu 2008 powędrowałem do mojego specjalisty numer dwa po wyrok, który brzmiał: „wszystkie próbki są negatywne i nie wykazują istnienia nowotworu”. Pomimo tego lekarz dodał z namaszczeniem, że „nowotwór nigdy sam nie przechodzi”, że „być może maszyna nie wyłapała zmian rakowych” i że mimo wszystko „on rekomenduje operację”.

Muszę stwierdzić, że zostałem zaszokowany tym stwierdzeniem, gdyż zaoferowano mi przecież najwyższej klasy maszynę diagnostyczną, a wyniki testów i moje samopoczucie potwierdzało, że nowotwór się cofnął.

Byłem pewien, że przezwyciężyłem problem i nie byłoby to możliwe bez bezcennej terapii wykonywanej przez pana Jarosławskiego.

Czas potwierdził moje racje. Upłynęło już 6 lat od momentu, kiedy dobry los umożliwił mi kontakt z tym fascynującym terapeutą. Kolejne badania, wykonywane w międzyczasie, potwierdzają, że wszystkie moje parametry medyczne są w normie i po prostu jestem zdrowy. Ale tak, na wszelki wypadek, raz w miesiącu odwiedzam gabinet Wiesława Jarosławskiego i nadal tryskam, energią, humorem i optymizmem.

A za jego dobroczynne działanie serdecznie dziękuję;
John C. (63 lata)
London, Ontario, May 12, 2013