Dolegliwości: Moje spotkanie z rakiem...

…zaczęło się bardzo niewinnie. W lutym 2010 poszłam do lekarza domowego, zaniepokojona przedłużającym się krwawieniem po okresie miesiączkowania. Takie objawy miałam już parę miesięcy wstecz. Otrzymałam skierowanie na zrobienie ultrasound. Po badaniu wyszło, że na prawym jajniku pojawiła się cysta ok. 3 cm. Moja pani doktor poinformowała mnie, że w wielu przypadkach cysty samoistnie zanikają, więc może w mojej sytuacji będzie tak samo – ale kazała powtórzyć badanie po dwóch miesiącach, aby mieć pewność, że wszystko jest w porządku. Powtórzyłam badanie pod koniec kwietnia.

Niestety wynik nie był pomyślny. Rzekoma cysta zamiast zniknąć jeszcze bardziej urosła, do 4 cm. i zmieniła się, jak to stwierdziła doktor: „w ciemną mazie”. Dalszy etap to była wizyta u specjalisty ginekologa. Stwierdził on, że to jednak guz, którego trzeba jak najszybciej usunąć i to wraz z jajnikami. W międzyczasie zrobiłam też badanie krwi, na stwierdzenie czy guz zawiera komórki nowotworowe i znów wynik był niedobry – dopuszczalna górna granica normy 35 jednostek, została znacznie przekroczona, do poziomu 399.

To zdecydowało, że ginekolog nie podjęła się operacji usunięcia guza, tylko przesłała mnie do Princess Margaret Hospital Cancer Center. Tylko ktoś, kto przechodzi takie etapy badań wie co się dzieje z człowiekiem. To istna równia pochyła, zawalił się cały mój świat, wszystko widziałam w najczarniejszych barwach. I w tym momencie nastąpiło jakże korzystne dla mnie wydarzenie. Za radą życzliwych ludzi trafiłam do gabinetu pana Wiesława Jarosławskiego i czekając na wizytę w Centrum Onkologicznym rozpoczęłam sesje energoterapii. Po pierwszej wizycie i przeprowadzeniu analizy stanu mojego zdrowia pan Wiesław powiedział, że obejdzie się bez operacji, a guz na pewno się wchłonie. Jakoś trudno było mi w to uwierzyć i przełamać sceptycyzm. Jednak, ku mojemu zdumieniu, już po tej inicjującej sesji całkowicie i to na dobre ustały nadmierne krwawienia. Moja psychika też się polepszyła, uspokoiłam się i rozluźniłam, nie myślałam już o najgorszym.

Kiedy wreszcie doczekałam się wizyty w Centrum Onkologii, byłam już po pięciu sesjach bioterapii. Ponownie zrobiono mi badanie krwi, a po upływie półtora tygodnia rezonans magnetyczny. Pod koniec lipca, z duszą na ramieniu, pomaszerowałam po ostateczną diagnozę i decyzję „co dalej”. Ale nie było już potrzeby określania tego „co dalej” – krew bowiem całkowicie wróciła do normy, a guz, który rósł w tempie ponad 1 cm. na miesiąc, zrobił się tak malutki, że żadna operacja nie jest mi już potrzebna. Profilaktycznie zalecono powtórzenie rezonansu za trzy miesiące. Nasuwa się pytanie. Co się stało?

Nie brałam przecież żadnych leków, jedynie terapie prowadzone przez pana Jarosławskiego. Cudów w medycynie ponoć nie ma, ale chyba w moim przypadku taki fakt zaistniał. Kończę ten list nieco żartobliwie, bo nareszcie odzyskałam radość i spokój ducha i dobrze wiem, że to nie cud, ale dobroczynna energia pana Wiesława przywróciła mi zdrowie. Lata mijają i wciąż jest dobrze.

Serdecznie dziękuję.
Grażyna P.
Toronto, 16.11.2012.