Dolegliwości: Ból kręgosłupa, kolan, stóp oraz nerki i pęcherza. Niedoczynność tarczycy. Niesprawna wątroba i zatoki. Napadowe bóle głowy i zawroty. Ogromna nerwowość.

Zaczęło się przed wielu laty od narastającego bólu kręgosłupa - to naprawdę zadawnione schorzenie. Dołączył się ból nerki i kolejno kolan oraz stóp, a nawet pęcherza. Wizyta u lekarza wykazała, że częściową przyczyną był stan zapalny nerek i pęcherza. Właściwie mogę powiedzieć, iż są to moje cykliczne problemy. Ostatnio doszła jeszcze niedoczynność tarczycy.

Bolało - łatwiej chyba byłoby mi powiedzieć, co nie bolało. Ponieważ brałam stosy silnych lekarstw to dodatkowo wysiadła mi wątroba. Znalazłam się jakby w matni ¬ nic farmaceutycznego już mi nie pomagało. Nawet jeden specjalny lek ściągany z Polski, który dotychczas był niezawodny - tym razem nie dał spodziewanego efektu. Miałam wrażenie, że to już koniec - myślałam, że umrę, a nawet duchowo zaczęłam przygotowywać do tego ostatecznego odejścia.

I to był ten moment, gdy zdecydowałam się spotkać z bioterapeutą Wiesławem Jarosławskim. Wcześniej już od miesięcy czytałam różne artykuły publikowane w prasie na jego temat i powodowanych przez niego uzdrowień - więc uczepiłam się tej nadziei.

Podczas tego pierwszego spotkania pan Wiesław zaskoczył mnie zupełnie, gdyż wyliczył, bez żadnej wstępnej informacji, wszystkie moje udokumentowane już medycznie schorzenia. Zapowiadało się więc całkiem nieźle. Czytałam też, że niektórzy pacjenci byli od razu wyzwoleni z różnych problemów bólowych – a tymczasem u mnie, tuż po wyjściu z gabinetu, coś okropnego zaczęło się dziać. Z trudem dowlokłam się do tramwaju i do miejsca zamieszkania. To była kwestia jakiś piętnastu minut, gdy nastąpiło ogólne uderzenie bólu. Literalnie wszystko zaczęło mnie, z niespotykanym dotychczas natężeniem, boleć. Miałam wrażenie, ze nawet te części ciała, które wcześniej funkcjonowały jako tako, teraz zastrajkowały i pogrążyły się w boleściach. No - myślałam wtedy, że tą energoterapią dobiłam się ostatecznie.

W domu wpadłam w taki dziwny letarg. Właściwie większość czasu leżałam, próbowałam spać, wstawałam na chwilę i znów się przewracałam. W nocy to wciąż patrzyłam na zegarek licząc minuty do nadejścia kolejnego dnia i trwałam w tym kąsającym wszystko bólu.

Cały czas odczuwałam ogromne pragnienie i wypijałam wielki ilości wody. Jeżeli udawało mi się coś przekąsić, to była to najwyżej jedna sucha kromka dziennie, wpychana bardziej „przez rozum” niż z odczucia głodu. Inne jedzenie wciąż mnie odrzucało. Nie mogłam też połknąć kawy – chociaż wcześniej wychylałam dziennie minimum po trzy szklanki i to takiej prawdziwej „siekiery” z ekspresu. To był dla mnie warunek funkcjonowania - bez kawy wręcz padałam, ciśnienie leciało mi w dół na 100/60 i czułam się jak zużyty kapeć. W czwartym i piątym dniu tej mojej gehenny ból zaczął mijać - odchodził, a ja zapadałam w okresy już prawdziwego, głębokiego snu, bez koszmarów i bólu. Wciąż dręczyło mnie ogromne pragnienie i nadal piłam i piłam czystą wodę, no i nareszcie zaczęłam jeść zaczynając od gotowanych zmiksowanych warzyw. Innych potraw wciąż nie mogłam przyswajać, pozostała też niechęć do kawy.

Dopiero w siódmym dniu od wizyty u pana Wiesława, zjadłam normalny obiad i sprawna, już bez bólu poszłam do pracy. Zaznaczam, że przez cały ten czas nie brałam żadnych leków. Zaczęłam bez nich dobrze funkcjonować i bez dodatkowych używek też. Acha i jeszcze przestały wypadać mi włosy.

Po drugiej wizycie (było to około tygodnia po pierwszej) znów nastąpiła powtórka bólowa, ale w mniejszym wydaniu. Byłam potwornie słaba przez dwa dni. Ból odezwał się w kolanach, stopach - moich starych artretycznych miejscach. Wytrzymałam jednak te dwa dni – nadal bez żadnych lekarstw.

I od tego momentu nastąpiła jakaś przemiana. Problemy artretyczne zniknęły (bez leków i różnych smarowideł), ale pojawiły się napadowe bóle głowy. Przychodziły i znikały, zawsze w godzinach popołudniowych i były bardzo silne. Po dwóch dniach takich ataków nagle otworzyły się moje zatoki. Nie byłam zaziębiona, nie kaszlałam, a tu gwałtownie zaczęło spływać z nich dużo żółtego śluzu. Tak jakby ruszył jakiś kolejny etap oczyszczania i usprawniania, podczas którego gdzieś z głębi zaczęły wydostawać się stare złogi. Z każdą godziną czułam poprawę. Miałam też zablokowane i bolesne lewe ucho, a tu nagle odetkało się i zniknął ból. Również z ucha wydobyło się sporo żółtego osadu.

Właściwie cały czas czyściłam i siąkałam nos, ale z każdą chwilą odzyskiwałam chęć życia. Mam jak niegdyś dużo energii, ruszam się sprawnie, nie chodzę już przygarbiona „złamana bólem”, lecz wyprostowałam się jak struna. Jestem energetyczna, wręcz biegam. Czynności wykonywane uprzednio w godzinę, teraz zajmują mi połowę mniej czasu. A tortury bólowe, które znosiłam przez okres dwudziestu lat odeszły do lamusa.

Powiedziałabym też, że mój apetyt został opanowany. Zaczęłam jeść tylko to co powinnam - nie dotykam słodyczy, kawy, nie napycham się bez sensu. Tak było w przeszłości, kiedy mogą waga skakała w górę i w dół. Wyzwoliłam się nareszcie z tego złego, zaburzonego okresu. Wszystko się unormowało – od systematycznego, nieprzeładowanego „śmieciami” odżywiania – do prężnej codziennej aktywności. Po trzeciej wizycie (upłynął kolejny tydzień) jeszcze przez cztery dni oczyszczały się moje zatoki. Odetkane ucho przestało już zupełnie boleć. Tyle tych różnych bólów doświadczałam latami. W tych miejscach, które były najdłużej dręczone jeszcze pojawiają się na chwilę, ale to są już przelotne muśnięcia - to w łokciu, to w kolanie, lub ukłucie w nerce. Te odczucia są jednak bardziej wspomnieniem długoletnich cierpień i wszystko dzięki energii przekazanej mi przez pana Wiesława Jarosławskiego wciąż się porządkuje – tak to odbieram i tak to się dzieje. Po czwartej wizycie (znów minął kolejny tydzień) przeszłam badania krwi na sprawność tarczycy i tu też nastąpiła wielka poprawa. Poprzednio przy normie do 1.5, u mnie było 6 jednostek – teraz spadło już do 2.7.

Bóle i zawroty głowy, które nachodziły mnie latami i powodowały krótkotrwałe utraty przytomności zniknęły na dobre. Nerki też się klarują i teraz bardzo regularnie oddaję mocz. Przedtem trzy do czterech razy w nocy musiałam wstawać, aby udać się na siusiu. Teraz całą noc śpię spokojnie - czyli znów zaszło coś dobrego dla mnie.

Zagubiłam też całą nerwowość - stałam się niesamowicie spokojna. Nikt i nic nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Wcześniej byłam kłębkiem nerwów, a teraz luz i pogoda. Nie mogę wprost uwierzyć, że to ta sama ja - patrzę jakby z boku na zagonionych i zdenerwowanych ludzi i mówię w duszy, dajcie sobie spokój. Znajduję wyjaśnienia dla wielu trudnych spraw, które uprzednio tak mnie stresowały, dużo czytam, słucham muzyki. Codziennie pogodnie i z humorem walczę z moją samotnością i podtrzymuję kontakty z ludźmi, a od koleżanek słyszę nieustannie: „jak ty teraz dobrze wyglądasz”.

I jakże ważne, że nie muszę już zażywać żadnych tabletek, a wciąż jestem pełna energii i chęci życia. Jest dobrze i liczę na to, że wkrótce będzie doskonale. A za tak szybkie uzdrowienie, za podarowane mi bezbolesnej codzienności, uczucia ogromnej ulgi i szczęścia – DZIĘKUJĘ i to z pomocą największych liter, jakie można sobie wyobrazić;

Anna K. (65 lat)
Toronto, 30 października, 2012