Dolegliwości: Trauma po porażeniu prądem w wypadku i z tego wynikająca depresja trwająca kilka lat..

...Będzie już z pięć lat, kiedy w pracy uległem porażeniu prądem wysokiego napięcia. To było średnie poparzenie, ale w efekcie wszystkich wydarzeń z tym związanych najbardziej ucierpiała moja psychika.

W firmie pokręcili z tym wypadkiem. Mój przełożony, który źle zorganizował pracę, całą winę za wydarzenia próbował przerzucić na mnie. Broniłem się jak mogłem, ale psychika siadała, zaczęły się problemy ze spaniem, pogłębiała się depresja. Narastało przerażenie, paraliżujący lęk, poczucie zagrożenia zewsząd i kompletny brak zadowolenia z życia. Spotkałem się z kilkoma lekarzami i specjalistami, zapisywali jakieś tabletki, po których uzyskiwałem kilkanaście dni względnego spokoju i wszystko wracało do stanu poprzedniego, więc wracałem do ich łykania, aby nie być zdołowanym zupełnie.

W końcu po kilkumiesięcznym oczekiwaniu dostałem się do jakiegoś super specjalisty, lecz i tu moje nadzieje na pomoc runęły. Powiedział, że w sumie nie jest jeszcze ze mną tak źle, zapisał kolejne piguły i dodał, że gdyby się pogorszyło, to niech próbuję do niego dzwonić.

Znów trafiłem do piekła lęku, obaw i totalnego poczucia bezsensu. Potem ponownie leczył mnie lekarz rodzinny, zapisując kolejne tabletki chyba "Paxyl", które dawały tylko moment względnego spokoju. Przy kolejnym dołku trafiłem do lekarza specjalizującego się w psychiatrii, psychoterapiach i neuropsychiatrii. Pod jego opieką znajduję się jakieś cztery lata. Cały ten czas łykałem lekarstwa coraz to nowszych generacji, aby jako tako funkcjonować.

Latem ubiegłego roku wyjeżdżałem z żoną do Polski na rodzinny ślub. Byłem w lepszej formie, wydarzenie było radosne i pod wpływem sugestii małżonki odstawiłem pastylki, i to na mniej więcej miesiąc. Po chwili ulgi, niestety cofnąłem się w depresję. Wokół mnie widziałem same negatywy – to wszystko bolało i dręczyło coraz mocniej, więc po powrocie z tych nieudanych wakacji nadal faszerowałem się psychotropami.

W tym też czasie dowiedziałem się o panu Wiesławie Jarosławskim – pamiętam, że był to listopad 2007. Byłem sceptykiem, ale cóż miałem do stracenia? I nagle zaczęło się dziać coś dobrego i wspaniałego. Czułem niesamowity, energetyczny wpływ tego człowieka. Tych sesji terapeutycznych, które odbyłem, było cztery lub pięć. Po każdej czułem się coraz bardziej odprężony i zrelaksowany.

Pan Wiesław zasugerował, abym powoli zmniejszał ilość przyjmowanych tabletek, aż w końcu z nich zrezygnowałem. Tym razem poszło zupełnie gładko, już ich nie potrzebuję. Teraz, po kilku miesiącach od odstawienia leków, mogę stwierdzić, że jestem zrelaksowanym, pogodnym, cieszącym się życiem facetem w pełni szczęśliwym. I nie mam najmniejszej wątpliwości, iż stało się to dzięki tej cudownej energetycznej terapii, którą prowadzi pan Jarosławski.

Wdzięczny dozgonnie;
Jan M.
Mississauga, 16.02.2008